ANDRZEJ NIEWINNY DOBROWOLSKI. Felietony, humoreski: Kierowca

Kierowca

ANDRZEJ NIEWINNY DOBROWOLSKI

Andrzej Niewinny Dobrowolski

www.niewinny.zdrowemiasto.pl | dodane 02-01-2009

Andrzej Niewinny Dobrowolski
 
Wiem, że nie wypada, lecz zgrzeszę i opowiem wam starą anegdotkę, jaką słyszałem był w moim przedpoprzednim życiu, życiu muzykanta. Dotyczy mojego kolegi po fachu, gitarzysty z nieistniejącego już zespołu "Niebieskie Gitary" istniejącego wszak nadal niejakiego Piotra Popławskiego. Graliśmy wspólnie przez miesiąc w sympatycznym hotelu na północy Finlandii, a nawet spaliśmy w jednym wielkim, małżeńskim łożu, bo było to po sezonie i na miodowo-poślubne apartamenty nie było chętnych, wobec czego dyrektor umieścił w nich nas czyli muzykantów. Sympatycznie było, pamiętam. Uczyliśmy się papugować improwizacje jazzowe naszego wspólnego idola, Wesa Montgomery'ego, które potem ku wątpliwej uciesze restauracyjnych gości odgrywaliśmy na dancingu zamiast oczekiwanych tang i La Bostelli.
  Otóż w łóżku, jak to w łóżku, gada się różne rzeczy, czasem potrzebne, czasem zaś takie, bez których można by się było obejść.
  Któregoś wieczoru w tymże ślubnym łożu wspominany kolega po fachu opowiadał mi o swojej przygodzie na autostradzie łączącej miasto Częstochowa z Tychami.
  Do tychże Tych udawał się on pewnego niesłonecznego i zadżdżonego przedpołudnia w celu odebrania auta z warsztatu, gdzie reperowano je po przygodnej awarii. Najprościej z Częstochowy do Tych dostać się można autostopem i taki właśnie sposób wybrał również kolega. Po krótkiej chwili rozgarniania ręką wzmiankowanego na wstępie dżdżu zatrzymała się wielgachna ciężarówka, której kierowca skłonny był widać zarobić na ekstra piwo, zabierając po drodze tak zwanego łebka.

  "Wspiąłem się po wysokiej drabince do wnętrza szoferki - pozwólcie, że przejdę na narrację w pierwszej osobie, posługując się zapamiętanymi słowami opowiadającego kolegi - i zająłem się swoimi myślami. Dzień paskudny, wycieraczka popiskiwała zgrzytliwie, pachniało ropnymi spalinami. Kierowca podobny do ciężarówki - też wielki, prostokątny, czerwony, z grubym, nalanym karkiem i łopatami usmolonych dłoni na wybłyszczonym kółku kierownicy miętoszący śmierdzącego peta pomiędzy oślinionymi i nabrzmiałymi od piwa jelitami warg. (przepraszam. przyp. aut.) Jedziemy. Zająłem się swoimi myślami, obserwując monotonny ruch wycieraczek. Po dobrej chwili, gdy zdążyłem zamyślić się na dobre, kierowca splunął niedopałkiem za szybę, zamknął na powrót okno korbką i poprzez niezdrową chrypę pokasłującego silnika usłyszałem jego tubalnie buczący baryton przepełniony skargą jakąś czy wyrzutem...
  - Siedzisz pan tak, kurwa, kawał byś pan jaki opowiedział, bo nudno, kurwa, w ten deszcz.
  Miał chyba nawet rację, bo nudno było, i jeśli chodzi o deszcz, też się zgadzało, jako że początkowy dżdż przeszedł już od dobrej chwili w coś na granicy mżawki i lekkiego kapuśniaczku. Kawał opowiedziałem pierwszy lepszy, jaki przyszedł mi do głowy. O babie, co do domu miała przez cmentarz. Było ciemno, bała się sama przez ten cmentarz iść, więc poczekała, żeby się z kimś zabrać. Rzeczywiście po chwili pojawił się przechodzień.
  - Pan też w tom strone? - pyta baba.
  - Też, a bo co?
  - Zabiore sie z panem, bo sie troche boje sama przez ten cmentarz.
  - Nie ma sprawy, chodź pani.
  Kiedy znaleźli się z grubsza w połowie drogi, baba, zestrachana nieco mimo towarzystwa, dla dodania sobie animuszu zagaja rozmowę:
  - A pan to by sie tak nie bał sam przez ten cmentarz?
  - No, wie pani, jak żyłem, to też się bałem.

  Kierowca nie zareagował. Jakby w ogóle nie słyszał, że był koniec kawału i pointa. Spojrzałem kątem oka, ale nic - buzia nietknięta uśmiechem zrozumienienia, a z miny wynikało, że wyraźnie czekał na dalszy ciąg.
  - Co, - zapytałem z głupia frant, albo jeszcze trochę mniej poważnie - nie zrozumiał pan?
  - Co nie zrozumiałem, czego?
  - No kawału.
  - Ty mnie gówniarzu nie ucz kawałów rozumieć, bo wylądujesz zaraz na tym, kurwa, deszczu w tym, kurwa, lesie.
  - Niech się pan nie gniewa - próbowałem udobruchać nastroszony czworokąt poczerwieniałej jeszcze bardziej buzi szofera - żartowałem tylko. Perspektywa odwiedzin tego ka lasu w ten ka deszcz w istocie nie wydawała się zachęcająca.
  - To se pan żartuj, kurwa, z siebie a nie ze mnie. A kawały to ja żem rozumiał, jak pan jeszcze na gówno papu mówił, jak chce pan wiedzieć. I nikt mnie nie będzie uczył.
  - No ale zaraz - spróbowałem zachęcony nagłą rozmownością właściciela potężnych dłoni ucapierzonych kierownicy - mówi pan, że pan zrozumiał i ja w to nie wątpię, ale kawał wydaje mi się dość zabawny, a pan nawet nie drgnął ćwiercią choćby gałki ocznej, nie mówiąc już o ustach. Niech mi pan powie, dlaczego się pan nie uśmiechnął?
  - A z czego?
  - No z kawału.
  - To on był śmieszny?
  - No, ja wiem...? Ja się w każdym razie śmiałem, kiedy słyszałem go po raz pierwszy.
  - A ja nie i co?
  - Nie, no nic, oczywiście, ale ciekaw jestem, jak go pan zrozumiał? Może coś przekręciłem przez nieuwagę?
  - Co jak miałem zrozumieć? Chciał ją wypierdolić.
  Przepraszam za cytowanie brzydkich słów kierowcy, ale bez nich historyjka nie byłaby sobą. Mam nadzieję, że nie obraziłem. A jeśli tak, to cóż, widocznie też nie znam się na kawałach.

Andrzej Niewinny Dobrowolski, 02-01-2009, www.niewinny.zdrowemiasto.pl

Poinformuj znajomych o tym artykule:

REKLAMA
hemoroidy Krakow
Leczymy urazy sportowe
hemoroidy szczelina odbytu przetoki zylaki konczyn dolnych
------------

REKLAMA
Czytaj
Czytaj
Czytaj
Czytaj
Czytaj
REKLAMA
Leczymy urazy sportowe