Nowa metoda diagnozowania przerzutów nowotworowych
POCZEKALNIA. Rozmowy
Prof. dr hab. med. Mariusz Bidziński – ginekolog-onkolog. Specjalista z dziedziny położnictwa i ginekologii oraz ginekologii onkologicznej.
Tylko 15% pacjentek chorujących na raka ma zajęte węzły chłonne. Do tej pory, ze względu na brak dokładniejszej diagnostyki, węzły chłonne usuwano profilaktycznie wszystkim chorym, nawet jeśli nie były one zajęte przez komórki nowotworowe. Tymczasem, tylko u 15 pań na 100 konieczne były aż tak radykalne zabiegi. Czy można sprawdzić, w której grupie znajduje się pacjentka? O innowacyjnej metodzie diagnozowania przerzutów, poprzez znalezienie i wycięcie węzła wartowniczego rozmawialiśmy z prof. dr hab. n. med. Mariuszem Bidzińskim, Koordynatorem Oddziału Ginekologii i Patologii Ciąży Szpitala Specjalistycznego „Inflancka” w Warszawie, który przeprowadził ją po raz pierwszy w Polsce u pacjentki z rakiem szyjki macicy.
Panie Profesorze na czym polega nowa metoda diagnozowania przerzutów raka? Co to za metoda?
Prof. dr hab. n. med. Mariusz Bidziński: Metoda wybarwienia węzła wartowniczego ma już pewną historię. Nowotwór, kiedy przerywa własną „kapsułę” i wnika głębiej w tkanki, w naczynia chłonne i naczynia krwionośne, staje się nowotworem inwazyjnym. Poprzez naczynia chłonne może przedostawać się do węzłów chłonnych. Oczywiście nie rozsiewa się po wszystkich węzłach od razu, najpierw jest pierwsza stacja, czyli tzw. węzeł wartowniczy. Jeżeli jest on zajęty przez komórki nowotworowe to znaczy, że następne węzły też już mogą być zajęte. Ale jeżeli ten węzeł wartowniczy jest wolny to znaczy, że nie ma szans, aby następne były zajęte, więc wtedy nie ma sensu usuwać ich wszystkich.
A dlaczego to ważne, aby usunąć tylko jeden węzeł chłonny?
Taki zabieg to zawsze obciążenie dla organizmu. Kobiety np. po raku piersi, u których usunęliśmy wszystkie węzły chłonne pachowe mają problemy z ręką, łącznie z niedowładem. Ma to wpływ na stan immunologiczny pacjentki, ale także na funkcjonalny i wizualny. A można im tego zaoszczędzić.
Jak można znaleźć węzeł wartowniczy?
Aby zidentyfikować ten węzeł należy go wybarwić. Można to zrobić wstrzykując w okolice guza zieleń indocyjaninową. To substancja, która przemieszcza się naczyniami chłonnymi i zabarwia strukturę grudkową węzła chłonnego na zielono. Pierwszy zabarwiony węzeł to węzeł wartowniczy, który po wycięciu trafia do badania histopatologicznego, aby sprawdzić, czy są w nim komórki nowotworowe, czy nie.
Czyli nie chodzi o to, że w tym pierwszym węźle są komórki nowotworowe i dlatego go usuwamy…
Węzeł wartowniczy to jest pierwsza stacja. Wiemy, że jeśli ten pierwszy jest czysty, to następny też będzie czysty. Natomiast jeżeli węzeł wartowniczy jest zajęty przez komórki nowotworowe, to szukamy kolejnych, aż do momentu, w którym znajdziemy taki, gdzie komórek nowotworowych nie ma. Usuwamy wtedy tylko zajęte węzły, a nie wszystkie.
Czy węzłem wartowniczym nie jest z automatu ten węzeł chłonny, który jest najbliżej guza?
Właśnie nie. Dystrybucja chłonki może być różna w zależności od lokalizacji i wielkości guza. Czasem węzłem wartowniczym będzie ten położony 5 cm w prawo, a czasem 3 cm w lewo.
Gdy już znajdziemy węzeł wartowniczy, to wiadomo, że nowotwór, gdyby miał się rozprzestrzeniać, to byłaby to właśnie droga przez ten węzeł. Czyli, gdy go usuniemy, to możemy mieć pewność, że nowotwór nie będzie rozsiewał się dalej?
Dokładnie tak. Guz ma spływ chłonny i tą samą drogą przemieszczają się barwniki. Widzimy, że od guza idzie ścieżka i pojawiają się miejsca, które zaczynają się zabarwiać. Pierwszy punkt to węzeł wartowniczy. Po kilku minutach barwnik zaczyna iść dalej. Musimy śledzić ten proces i wycinać wszystkie zajęte węzły.
Czy jest to metoda, która wykrywa w węzłach chłonnych komórki nowotworowe?
Ta metoda daje nam podstawy do tego, aby powiedzieć czy węzły chłonne są zajęte czy nie. Celem naszej diagnostyki jest to, żebyśmy mogli powiedzieć, czy choroba jest lokalna, czy nowotwór zaczął się już rozprzestrzeniać. Dalszą częścią jest badanie histopatologiczne śródoperacyjne. Jeżeli po wycięciu węzła wartowniczego okaże się, że jest on czysty, to w tym momencie kończymy leczenie. Natomiast, jeśli okaże się, że nie, traktujemy to jako procedurę diagnostyczną i wiemy, że musimy dalej działać, rozszerzyć zabieg i leczenie. Ale wtedy już wiemy, że dana pacjentka znajduje się w grupie, której trzeba wyciąć więcej niż tylko węzeł wartowniczy. Nie tak jak kiedyś, gdzie 85 pań na 100 miało usuwane tkanki, chociaż były one zdrowe. Ta selekcja jest bardzo precyzyjna.
Wycięliśmy węzeł wartowniczy, który okazał się czysty. Czy istnieje później jakieś ryzyko, że pojawią się przerzuty inną drogą?
Niestety, w onkologii nie ma gwarancji, że choroba gdzieś nie drzemie. Przyjęło się, że spokojni możemy być po 5 latach. Jeżeli w ciągu pięciu lat nie będzie nawrotu, to choroba jest wyleczona. Nie znaczy to jednak, że po 8 czy 9 latach jedna na tysiąc kobiet nie zachoruje. Tylko wtedy też jest pytanie, czy to jest nawrót choroby, bo komórka była gdzieś uśpiona, czy jest to zupełnie nowy nowotwór.
Po co w takim razie usuwać węzeł wartowniczy, skoro przerzut i tak może nastąpić?
Bo jego usunięcie zdecydowanie zmniejsza ryzyko przerzutu. Poza tym, jeżeli wytniemy pacjentce węzeł wartowniczy i jest czysty, to można powiedzieć, że jest ona w grupie dobrze rokującej i nie trzeba jej napromieniać i proponować żadnego dodatkowego leczenia. Można wyciąć wszystko i dawać chemioterapię, radioterapię wszystkim pacjentkom z automatu, tylko jeżeli nie jest to konieczne, to po co to robić? Właśnie ta metoda pozawala dopasować leczenie, „uszyć” je na miarę dla każdej pacjentki, jak ubranie u krawca. Nie za mało, ale też nie za dużo.
Czy metoda wybarwiania węzła wartowniczego i usuwania go jest w tej chwili w Polsce powszechnie stosowana?
To jest innowacyjna metoda nie tylko w Polsce, ale i na świecie. W Polsce, jeżeli chodzi o ginekologię, to nikt tego nie robi. My dodatkowo zrobiliśmy operację metodą laparoskopową, a nie będę ukrywał, że na świecie laparoskopowo tego nikt nie robi. Jest to bardzo unikalna, nowoczesna metoda. Nie mogę powiedzieć, że jest ona w 100% czuła, ale mogę powiedzieć, że zgodność ze stanem faktycznym jest rzeczywiście duża. Ta metoda znacznie upraszcza całą procedurę i na dzień dzisiejszy wydaje się, że ma dużą perspektywę. I druga ważna rzecz – można ją wykorzystywać w szpitalach, które nie są ośrodkami onkologicznymi, tak jak w przypadku Szpitala na Inflanckiej. Nie wszystkie przypadki nowotworów muszą być leczone w ośrodkach onkologicznych. Poza tym w ośrodkach onkologicznych przeważnie są dłuższe kolejki. Ja, dysponując odpowiednimi narzędziami, mogę zaprosić pacjentkę do siebie i rozpocząć leczenie wcześniej. A potem, jeśli będzie taka konieczność, mogę odesłać ją do ośrodka specjalistycznego, gdzie dalej będzie leczona np. radioterapią.
Czy takie zabiegi są refundowane?
W tej chwili nie. Ale szpital może zakupić ampułkę zieleni indocyjaninowej i rozliczyć ją w ramach procedur NFZ. Dlatego zabieg dla pacjentki jest bezpłatny.
Czy jest szansa, że inne szpitale nie-onkologiczne będą w przyszłości stosowały tę metodę?
Bardzo bym chciał. Cały problem polega na tym, że jeżeli są nowe metody to trzeba je wystandaryzować. Jeżeli dojdziemy do wniosku, że ta metoda już jest sprawdzona i mamy dobrze usystematyzowaną technologię, to będę namawiał kolegów z innych szpitali do jej stosowania.
Jak Pan Profesor szacuje – ile pacjentek w pańskim szpitalu będzie mogło skorzystać z tej metody?
Zakładam, że będzie to ok. 100 pacjentek rocznie.
Dziękuję za rozmowę.
Panie Profesorze na czym polega nowa metoda diagnozowania przerzutów raka? Co to za metoda?
Prof. dr hab. n. med. Mariusz Bidziński: Metoda wybarwienia węzła wartowniczego ma już pewną historię. Nowotwór, kiedy przerywa własną „kapsułę” i wnika głębiej w tkanki, w naczynia chłonne i naczynia krwionośne, staje się nowotworem inwazyjnym. Poprzez naczynia chłonne może przedostawać się do węzłów chłonnych. Oczywiście nie rozsiewa się po wszystkich węzłach od razu, najpierw jest pierwsza stacja, czyli tzw. węzeł wartowniczy. Jeżeli jest on zajęty przez komórki nowotworowe to znaczy, że następne węzły też już mogą być zajęte. Ale jeżeli ten węzeł wartowniczy jest wolny to znaczy, że nie ma szans, aby następne były zajęte, więc wtedy nie ma sensu usuwać ich wszystkich.
A dlaczego to ważne, aby usunąć tylko jeden węzeł chłonny?
Taki zabieg to zawsze obciążenie dla organizmu. Kobiety np. po raku piersi, u których usunęliśmy wszystkie węzły chłonne pachowe mają problemy z ręką, łącznie z niedowładem. Ma to wpływ na stan immunologiczny pacjentki, ale także na funkcjonalny i wizualny. A można im tego zaoszczędzić.
Jak można znaleźć węzeł wartowniczy?
Aby zidentyfikować ten węzeł należy go wybarwić. Można to zrobić wstrzykując w okolice guza zieleń indocyjaninową. To substancja, która przemieszcza się naczyniami chłonnymi i zabarwia strukturę grudkową węzła chłonnego na zielono. Pierwszy zabarwiony węzeł to węzeł wartowniczy, który po wycięciu trafia do badania histopatologicznego, aby sprawdzić, czy są w nim komórki nowotworowe, czy nie.
Czyli nie chodzi o to, że w tym pierwszym węźle są komórki nowotworowe i dlatego go usuwamy…
Węzeł wartowniczy to jest pierwsza stacja. Wiemy, że jeśli ten pierwszy jest czysty, to następny też będzie czysty. Natomiast jeżeli węzeł wartowniczy jest zajęty przez komórki nowotworowe, to szukamy kolejnych, aż do momentu, w którym znajdziemy taki, gdzie komórek nowotworowych nie ma. Usuwamy wtedy tylko zajęte węzły, a nie wszystkie.
Czy węzłem wartowniczym nie jest z automatu ten węzeł chłonny, który jest najbliżej guza?
Właśnie nie. Dystrybucja chłonki może być różna w zależności od lokalizacji i wielkości guza. Czasem węzłem wartowniczym będzie ten położony 5 cm w prawo, a czasem 3 cm w lewo.
Gdy już znajdziemy węzeł wartowniczy, to wiadomo, że nowotwór, gdyby miał się rozprzestrzeniać, to byłaby to właśnie droga przez ten węzeł. Czyli, gdy go usuniemy, to możemy mieć pewność, że nowotwór nie będzie rozsiewał się dalej?
Dokładnie tak. Guz ma spływ chłonny i tą samą drogą przemieszczają się barwniki. Widzimy, że od guza idzie ścieżka i pojawiają się miejsca, które zaczynają się zabarwiać. Pierwszy punkt to węzeł wartowniczy. Po kilku minutach barwnik zaczyna iść dalej. Musimy śledzić ten proces i wycinać wszystkie zajęte węzły.
Czy jest to metoda, która wykrywa w węzłach chłonnych komórki nowotworowe?
Ta metoda daje nam podstawy do tego, aby powiedzieć czy węzły chłonne są zajęte czy nie. Celem naszej diagnostyki jest to, żebyśmy mogli powiedzieć, czy choroba jest lokalna, czy nowotwór zaczął się już rozprzestrzeniać. Dalszą częścią jest badanie histopatologiczne śródoperacyjne. Jeżeli po wycięciu węzła wartowniczego okaże się, że jest on czysty, to w tym momencie kończymy leczenie. Natomiast, jeśli okaże się, że nie, traktujemy to jako procedurę diagnostyczną i wiemy, że musimy dalej działać, rozszerzyć zabieg i leczenie. Ale wtedy już wiemy, że dana pacjentka znajduje się w grupie, której trzeba wyciąć więcej niż tylko węzeł wartowniczy. Nie tak jak kiedyś, gdzie 85 pań na 100 miało usuwane tkanki, chociaż były one zdrowe. Ta selekcja jest bardzo precyzyjna.
Wycięliśmy węzeł wartowniczy, który okazał się czysty. Czy istnieje później jakieś ryzyko, że pojawią się przerzuty inną drogą?
Niestety, w onkologii nie ma gwarancji, że choroba gdzieś nie drzemie. Przyjęło się, że spokojni możemy być po 5 latach. Jeżeli w ciągu pięciu lat nie będzie nawrotu, to choroba jest wyleczona. Nie znaczy to jednak, że po 8 czy 9 latach jedna na tysiąc kobiet nie zachoruje. Tylko wtedy też jest pytanie, czy to jest nawrót choroby, bo komórka była gdzieś uśpiona, czy jest to zupełnie nowy nowotwór.
Po co w takim razie usuwać węzeł wartowniczy, skoro przerzut i tak może nastąpić?
Bo jego usunięcie zdecydowanie zmniejsza ryzyko przerzutu. Poza tym, jeżeli wytniemy pacjentce węzeł wartowniczy i jest czysty, to można powiedzieć, że jest ona w grupie dobrze rokującej i nie trzeba jej napromieniać i proponować żadnego dodatkowego leczenia. Można wyciąć wszystko i dawać chemioterapię, radioterapię wszystkim pacjentkom z automatu, tylko jeżeli nie jest to konieczne, to po co to robić? Właśnie ta metoda pozawala dopasować leczenie, „uszyć” je na miarę dla każdej pacjentki, jak ubranie u krawca. Nie za mało, ale też nie za dużo.
Czy metoda wybarwiania węzła wartowniczego i usuwania go jest w tej chwili w Polsce powszechnie stosowana?
To jest innowacyjna metoda nie tylko w Polsce, ale i na świecie. W Polsce, jeżeli chodzi o ginekologię, to nikt tego nie robi. My dodatkowo zrobiliśmy operację metodą laparoskopową, a nie będę ukrywał, że na świecie laparoskopowo tego nikt nie robi. Jest to bardzo unikalna, nowoczesna metoda. Nie mogę powiedzieć, że jest ona w 100% czuła, ale mogę powiedzieć, że zgodność ze stanem faktycznym jest rzeczywiście duża. Ta metoda znacznie upraszcza całą procedurę i na dzień dzisiejszy wydaje się, że ma dużą perspektywę. I druga ważna rzecz – można ją wykorzystywać w szpitalach, które nie są ośrodkami onkologicznymi, tak jak w przypadku Szpitala na Inflanckiej. Nie wszystkie przypadki nowotworów muszą być leczone w ośrodkach onkologicznych. Poza tym w ośrodkach onkologicznych przeważnie są dłuższe kolejki. Ja, dysponując odpowiednimi narzędziami, mogę zaprosić pacjentkę do siebie i rozpocząć leczenie wcześniej. A potem, jeśli będzie taka konieczność, mogę odesłać ją do ośrodka specjalistycznego, gdzie dalej będzie leczona np. radioterapią.
Czy takie zabiegi są refundowane?
W tej chwili nie. Ale szpital może zakupić ampułkę zieleni indocyjaninowej i rozliczyć ją w ramach procedur NFZ. Dlatego zabieg dla pacjentki jest bezpłatny.
Czy jest szansa, że inne szpitale nie-onkologiczne będą w przyszłości stosowały tę metodę?
Bardzo bym chciał. Cały problem polega na tym, że jeżeli są nowe metody to trzeba je wystandaryzować. Jeżeli dojdziemy do wniosku, że ta metoda już jest sprawdzona i mamy dobrze usystematyzowaną technologię, to będę namawiał kolegów z innych szpitali do jej stosowania.
Jak Pan Profesor szacuje – ile pacjentek w pańskim szpitalu będzie mogło skorzystać z tej metody?
Zakładam, że będzie to ok. 100 pacjentek rocznie.
Dziękuję za rozmowę.
Poinformuj znajomych o tym artykule:
Warto wiedzieć
Prof. dr hab. med. Mariusz Bidziński – ginekolog - onkolog. Specjalista z dziedziny położnictwa i ginekologii oraz ginekologii onkologicznej. Obecnie Koordynator Oddziału Ginekologii i Patologii Ciąży w Szpitalu Specjalistycznym „INFLANCKA” w Warszawie.Profesor Wydziału Medycznego Uniwersytetu Rzeszowskiego. Autor i współautor 157 publikacji oraz 6 podręczników. Główne zainteresowania to leczenie laparoskopowe nowotworów narządów płciowych kobiecych oraz leczenie tych nowotworów z intencją zachowania płodności.
Inne w tym dziale:
- Podnośniki koszowe, usługi dźwigowe. Bydgoszcz REKLAMA
- Żylaki. Leczenie żylaków kończyn dolnych. Bydgoszcz, Inowrocław, Chojnice, Tuchola. REKLAMA
- Ortopeda. Chirurgia ortopedyczna. Medycyna sportowa. Warszawa REKLAMA
- Skuteczne leczenie najcięższej postaci rdzeniowego zaniku mięśni
- Mięśniaki macicy – dlaczego wstydzimy się o nich mówić?
- Badania kontrolne w chorobie nowotworowej
- Leczenie dopasowane do indywidualnych potrzeb przywraca chorych na SMA do społeczeństwa
- ICE ablation: wyższa wiarygodność anatomii serca to większe bezpieczeństwo ablacji
- Prof. Marek Ruchała: Medycyna nuklearna to fundament nowoczesnej endokrynologii
- Dr hab. med. Janusz Kochman: angioplastyka wieńcowa w bifurkacjach – (nie) tylko dla orłów
- Prof. Piotr Dobrowolski: skuteczna prewencja niewydolności serca jest holistyczna
- Prof. Tomasz Hryniewiecki: standardy w kardiologii poprawią jakość opieki nad pacjentami
- Psychoonkolog jest wsparciem dla pacjenta i systemu
- Wszystkie w tym dziale
REKLAMA